Krystyna Demska-Olbrychska napisała post skierowany do Krystyny Pawłowicz po tym, jak posłanka PiS bezpardonowo zaatakowała Julię Wieniawę i Barona. Media ogłosiły koniec ich związku, a
Daniel Olbrychski to nie tylko jeden z najsławniejszych polskich aktorów – w czasach PRL-u był prawdziwym amantem. Ma na koncie wiele głośnych romansów i dwa rozwody. W końcu poznał jednak kobietę, z którą związał się na stałe. Kim jest żona Daniela Olbrychskiego?Pierwszą żoną Daniela Olbrychskiego była aktorka Monika Dzienisiewicz. W trakcie trwania ich małżeństwa przez kilka lat w atmosferze skandalu romansował z Marylą Rodowicz. Druga żona aktora to dziennikarka Zuzanna Łapicka. Także ta relacja nie przetrwała próby będąc w związku z Zuzanną Łapicką Olbrychski nawiązał romans z aktorką Barbarą Sukową. Para rozwiodła się w 1989 roku. Kolejne małżeństwo aktor zawarł dopiero 2003 roku. Jego wybranką została teatrolożka Krystyna Demska, która wcześniej przez lata była jego Demska, teatrolożka i kulturoznawczyni, została w latach 90. menedżerką Daniela Olbrychskiego. Co ciekawe, poznała ich ze sobą Agnieszka Osiecka. Aktor tak opowiedział o tej historii w wywiadzie dla Gazety Wyborczej: – Poznała nas Agnieszka Osiecka, która niezależnie przyjaźniła się ze mną i Krystyną. Powiedziała: „Krysiu, przyjrzyj się Danielowi, bo jeszcze nie spotkał kobiety, która by na niego zasługiwała”. Przepraszam. Tak powiedziała Agnieszka. Bardzo mnie lubiła, z wzajemnością – wyznał Daniel spotkanie Daniela Olbrychskiego i Krystyny Demskiej nastąpiło 13 marca 1993 roku we Wrocławiu. W tym czasie kobieta była kierowniczką organizacyjną Teatru Współczesnego. Daniel Olbrychski i Krystyna Demska wzięli ślub 23 października 2003 roku w Nałęczowie. Ich świadkami byli aktorka Maja Komorowska i brat aktora, Krzysztof Olbrychski.– Nie wymagam od Daniela, żeby pamiętał o terminach spotkań, wiedział, co dzisiaj robi, gdzie wyjeżdża, do kogo powinien zadzwonić i tak dalej. Staram się zdejmować mu to z głowy – opowiadała w wywiadzie dla magazynu „Viva!” Krystyna Demska-Olbrychska i Daniel Olbrychski – zobacz zdjęcia:Źródło: polecane przez redakcję Lelum:Sara James pochwaliła się zdjęciem z mamą. Pani Arleta wygląda jak siostra piosenkarki Dominika Gwit niknie w oczach. Fanka pod najnowszym zdjęciem całej sylwetki: „Mega widać różnicę” Żona Daniela Olbrychskiego potrąciła kobietę na pasach! Okazuje się, że do wypadku doszło tuż przed pogrzebem byłej żony aktora.Według relacji Faktu zdenerwowana żona Olbrychskiego spiesząc się na uroczystości pogrzebowe Moniki Dzienisiewicz-Olbrychskiej wjechała na pasy i uderzyła w osiemdziesięciolatkę, która straciła przytomność i została przewieziona do szpitala.

Zielonogórzanka Krystyna Demska-Olbrychska, odnosi wiele sukcesów jako manager kultury, agent znanych artystów, prywatnie żona wybitnego aktora Daniela Olbrychskiego. Dzieli się z nami swoimi wspomnieniami i pomysłami na promocję naszego miasta i Czy ma Pani jakieś szczególne wspomnienia z Zielonej Góry? Jak Pani wspomina I Liceum Ogólnokształcące w Zielonej Górze i zespół "Makusyny"? Wie Pani, że jest specjalna tablica pamiątkowa w parku z nazwiskami zasłużonych dla "Makusynów" - Pani imię i nazwisko też jest na tej Pyta Pani o szczególne wspomnienia. One wszystkie są szczególne. Szczególnie czułe, szczególnie bliskie. Tu się urodziłam. Tu przeżyłam swoje pierwsze 19 lat. To miasto jest dla mnie bardzo ważne. Ważniejsze od innych. Z Zieloną Górą kojarzą mi się pierwsze wspomnienia. Śliczny domek na przedmieściu przy ul. Sulechowskiej, jazda na sankach ze skarpy z ulicy Urszuli, aż do Źródlanej, plaża na Wagmostawie, gdzie opalała się moja mama i jej przyjaciółki. Pierwszy dzień w szkole przy ulicy Wyspiańskiego i surowa pierwsza wychowawczyni pani Emilia Pochanke. Kiedy teraz dość często spotykam w Warszawie jej wnuczkę, fantastyczną dziennikarkę TVN24 Justynę, rozmawiam z nią jak z kimś bliskim. Potem, od piątej klasy była szkoła nr 13 przy ul. Chopina. I tam właściwie wszystko się zaczęło. Pierwsze babskie przyjaźnie, z których kilka przetrwało do dziś, Zbyszek Czarnuch i "Makusyny" a z nimi obozy w Siedlisku, które kształtowały w dziecku, jakim byłam - nie bójmy się wielkich słów - obywatelskość, osobowość, odwagę i poczucie wartości. Moje skupienie na wszystkim co dzieje się w Polsce, moje zainteresowanie polityką, kulturą, dociekliwość i ciekawość drugiego człowieka, poczucie, że wiele ode mnie zależy i że wiem skąd jestem i kim jestem - to wszystko Czarnuch. Pamiętam siedliskowe zabawy w państwo kiedy przydzielaliśmy sobie funkcje prezydenta, premiera, ministrów… Jak fantastycznie otwierało to horyzonty małej dziewczynce. Pamiątkowe tablice na skwerku przed domem, w którym mieszkał druh Czarnuch przypominają o bardzo ważnych dla mnie ludziach, o pięknym okresie w życiu, o dobrym czasie dla młodych mieszkających w Zielonej Górze, skupionych pod nazwą "Makusyny". Szkoda, że nie można przeskoczyć czasu. Dziś Zbigniew Czarnuch byłby najwspanialszym ministrem edukacji. Dziękuję Zbyszku!Szkoła była miejscem, do którego lubiłam chodzić. Było kilkoro nauczycieli, których pamiętam bardzo wyraźnie. Polonistka Cecylia Wryk, piękna kobieta i nauczycielka, które skupiała w sobie wszystkie cechy nauczycielki doskonałej. Stenia Swatowska, która zmarła dwa lata temu, a której zawdzięczam dobrą znajomość rosyjskiego, co dziś w mojej pracy jest wartością nieocenioną. Moje pokolenie pamięta świetnie z jaką niechęcią podchodziliśmy do obowiązku uczenia się tego języka. Stenia była bardzo wymagająca. Nazywaliśmy ją "Iwan Groźny". Stawiała dwóje, po kilka na każdej lekcji, wywoływała do tablicy i kiedy zapytany delikwent dukał coś bez ładu i składu wrzeszczała: "Kryśka, skażi prawilno". Musiałam umieć a po latach… jak znalazł. Córka Steni Elka jest moją przyjaciółką do dziś. Mieszka w Warszawie, wydaje własną gazetę z reklamami i nie wyobrażam sobie dnia bez telefonu do niej. Ale moje szkolne wspomnienia nie wszystkie są w kolorze różowym. Nie byłam aniołkiem. Zdarzało mi się leserować i rozrabiać. W ostatniej klasie podstawówki byłam przewodniczącą samorządu szkolnego. Ta funkcja przy odrobinie pomysłowości pozwalała omijać nie tylko mnie, ale całej szkole na przykład niebezpieczne z fizyki u bardzo nielubianej (nie bez powodu) pani Czerwoniec - Krysia Demska zwołuje apel całej szkoły. Dyżurnym od relacjonowania tzw. prasówki był Mundek Fleischer. Musiał być gotowy każdego dnia. A w gazetach zawsze znalazło się dla nas coś do skomentowania koniecznie w momencie klasówki. Czas w tej szkole to też pierwsza sympatia - Włodek Turkowski. Poszliśmy kiedyś w czasie lekcji do kina "Nysa", pamiętam nawet na jaki film - "Gringo" produkcji chyba meksykańskiej. Główną rolę grał Gregory Peck. Problem rewolucji w Meksyku nie bardzo mnie interesował, ale spacer do kina z najprzystojniejszym kolegą z klasy, do którego wzdychałam, już tak. Kino było puste, ale siedliśmy oczywiście w ostatnim rzędzie. Przed nami, na środku Sali, jeszcze tylko jedna osoba. Film się skończył, zapaliło się światło. Jakież było nasze przerażenie kiedy okazało się, że pan przed nami to nasz wychowawca Antoni Haliasz. Obniżone sprawowanie, itd…. Jest co było liceum im. Dembowskiego z kolejną fantastyczną polonistką Romualdą Dembińską, moje pierwsze sukcesy na olimpiadzie polonistycznej, fascynacja Teatrem Ziemi Lubuskiej, przyjaźń z aktorem Waldkiem Kwasieborskim, który co prawda grywał ogony, ale zapraszał na spektakle i bywał prywatnie bardzo zabawny. To już lata siedemdziesiąte. Dużo wagarów, niechęć do matematyki i wreszcie zdana jednak nie najgorzej matura. Cały okres liceum to też czas zauroczenia księdzem Konradem Herrmannem. Był bardzo atrakcyjnym mężczyzną i kiedy zbierał na tacę w czasie mszy w kościele Najświętszego Zbawiciela, panie wyjmowały puderniczki i dyskretnie poprawiały makijaż. Ale poza dużą męską urodą ksiądz Herrmann był też fantastycznym kapłanem świetnie rozumiejącym rolę kościoła. Stał się dla mnie kimś bardzo bliskim i tak jest do dziś. Wiele lat później ta przyjaźń objęła też mojego męża i dziś Konrad jest ważny dla nas Wszystkie informacje o Winobraniu 2014:**Winobranie 2014 - program, koncerty, zdjęcia, wideo**- Czy to prawda, że jest Pani spokrewniona z Michaelem Douglasem?- Ojciec Michaela - Kirk Douglas nazywa się naprawdę Issur Danielowicz Demski. Jest moim wujem w prostej linii. Nigdy go nie spotkałam, choć rozmawialiśmy dwa razy przez telefon. Mój mąż jest z nim zaprzyjaźniony i był w dość regularnym kontakcie przez wiele lat. Spotykał go w różnych miejscach na świecie, raz był jego gościem na rancho w Kalifornii. Od tej pory jeździ konno w kowbojskim siodle, które podarował mu Kirk. Do niedawna panowie dzwonili do siebie z życzeniami zawsze 1 stycznia. Dziś Kirk Douglas ma prawie sto lat i już nie podchodzi do telefonu. Ale kiedy dowiedział się, że jesteśmy małżeństwem, a było to już kilkanaście lat temu, bardzo się ucieszył. Jeśli film "Reykyavik" który ma reżyserować Mike Newell dojdzie do skutku - spotkam mojego kuzyna Michaela, bo i on i Daniel Olbrychski zagrają w tym obrazie ważne Czy Pani lubi takie święta jak zielonogórskie Winobranie, czy nie, może uważa je za plebejskie i nieatrakcyjne? Czy ma Pani jakiś pomysł na wzbogacenie takiej imprezy, o jakiś koncert, plebiscyt, itd. Czy podjęłaby się Pani funkcji "Dyrektora Artystycznego Winobrania" - jeśli tak, to jaka by była koncepcja tego święta? Jaki byłby Pani "program marzeń" dla takiej imprezy - bez żadnych ograniczeń budżetowych?- Proszę pamiętać, że jestem kulturoznawcą i słowo "plebejski" nigdy nie znaczyło dla mnie tyle samo co "nieatrakcyjny". Przeciwnie, ludyczne święta i w historii i w czasie współczesnym, jeśli mamy okazję w nich uczestniczyć, są zawsze interesujące. Pod warunkiem zachowania właściwych proporcji między tradycją a rozpasaną ludycznością, która bywa, że przekracza granice zdrowego rozsądku. Skoro w tradycji Zielonej Góry to najważniejsze święto miasta w roku, poprzedzone zawsze tak zwanymi "Dniami Zielonej Góry" myślę, że warto skupić uwagę na programie tych dni przez cały rok. Trudno puszczać wodze wyobraźni i proponować pomysły bez ograniczeń budżetowych. Zacznijmy od prostego pomysłu. Dni Zielonej Góry to mógłby być czas rozstrzygania konkursów ogólnopolskich promujących miasto. Na przykład - konkurs na sztukę teatralną związaną w treści z Zieloną Górą. Tekst, który wygrywa byłby nagrodzony realizacją w Teatrze im. Leona Kruczkowskiego. Premiera w następne Winobranie. Dalej można się trochę rozszaleć. Premiera filmu wyreżyserowanego przez Woody Allena z akcją dziejącą się w Zielonej Górze. Reżyser deklarował niedawno, że może zrobić film o każdym mieście, które znajdzie budżet i złoży mu taką propozycję. Szalejmy; ogólnoeuropejski konkurs architektoniczny na projekt wyjątkowego budynku wpisującego się charakterem i plastyką w klimat Zielonej Góry. Potem oczywiście realizacja pomysłu, więc żeby marzeniom nadać choć odrobinę realny kształt - konkurs mógłby być rozstrzygany raz na dziesięć lat. No i oczywiście pomysł przyziemny ale przyjemny. Dni Zielonej Góry to powinien być czas kiedy uczniowie zielonogórskich szkół mogą zamiast lekcji wymyślać akcje pożyteczne dla miasta i je realizować. Tydzień dodatkowych wakacji i … zobaczylibyśmy jak pięknieje nasze W jaki sposób umotywowałaby Pani nastolatkę z Zielonej Góry, która chce zostać "animatorem kultury", managerem w świecie wielkiego show-businessu? Jakie są blaski i cienie Pani pracy jako managera wielkiego artysty, jakim jest Pani małżonek?- Żeby motywacja była skuteczna każdy powinien się motywować sam. Trzeba tylko mieć świadomość, że wszystko się może zdarzyć, że nie ma rzeczy niemożliwych. Ale jasny cel trzeba umieć sobie postawić. Zielona Góra jest świetnym miejscem żeby nie robić nic i równie fantastycznym żeby osiągnąć wszystko. Jak każde inne miejsce na świecie. Praca którą ja wykonuję dziś właściwie nie jest już pracą tylko losem. Bardzo szczęśliwym losem. To nie znaczy, że mogę leniuchować. Przeciwnie, zajęć mam mnóstwo i nierzadko bardzo stresujących. Ale to nie ma znaczenia. Mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że cień pojawia się w moim życiu niezwykle rzadko. To ogromna radość być najbliżej z kimś takim jak Daniel. Często z prawdziwym wzruszeniem patrzę jak pracuje, jaki jest pokorny i profesjonalny przy pokonywaniu różnych artystycznych wyzwań, jak bywa naprawdę uwielbiany przez ekipy filmowe na całym świecie, z jakim mozołem dochodzi do fantastycznych rezultatów na teatralnych scenach. Potem są brawa i zachwyt publiczności, a ja… Niestety często znajduję powód do krytyki. Bo moim zdaniem "coś" mogłoby być jeszcze doskonalsze. To niestety wredna cecha charakteru, ale tak trzeba, bo kto jak nie ja może sobie na takie uwagi pozwolić. I Daniel jest przekonany, że nigdy nie jestem z niego zadowolona do końca, co nie jest razy już po zakończeniu studiów we Wrocławiu odwiedziła Pani Zieloną Górę?- Ciągle odwiedzam i wciąż uważam, że za rzadko. Tu są groby moich rodziców i dziadków. Tu mieszka Danusia Nieciejowska, moja najserdeczniejsza przyjaciółka. Chciałabym bywać tu częściej, ale to trudne. Jeśli pyta Pani o liczbę to na pewno ponad sto Czy uważa Pani, że warto na tzw. "prowincji" być artystą i tworzyć? Może należy stąd jak najszybciej się wyrwać i uciekać?- Jeśli jest się artystą to tworzyć można wszędzie. Prawdziwego talentu nie da się ukryć. Żyć trzeba tam, gdzie się dobrze czujemy. W miejscach, w których spotyka nas coś dobrego, gdzie umiemy znaleźć przyjazny klimat, gdzie przychodzi do nas od czasu do czasu szczęście, bo przecież wiemy, że to nie jest stan permanentny. Uciekać można przed czymś, ale nie od miejsca. Spędzam od kilku lat wakacje na południu Francji w pobliżu maleńkiego miasteczka Saint Paul de Vence. Na małym miejskim cmentarzyku jest grób Marca Chagalla. Tam mieszkał i tam powstawały jego najpiękniejsze obrazy. A przecież świat podziwia go do dziś…Co poradziłaby Pani organizatorom życia artystycznego w Zielonej Górze i innych mniejszych miastach? Jak zintegrować lokalne środowisko artystów?- Nie wiem czy koniecznie trzeba próbować jakiejś zorganizowanej, obowiązkowej integracji. Artyści z natury są indywidualistami i sami świetnie umieją wybrać ludzi, z którymi znajdują na jakiejś płaszczyźnie poczucie wspólnoty. Już sam fakt wybrania tego a nie innego miejsca do życia powoduje, że ludzie mają jakieś wspólne cechy. Podobne poczucie estetyki, miłość do miejsca. Sami się zintegrują, jeśli poczują taką potrzebę, albo jeśli świat zewnętrzny ich zawoła. I to ostatnie może być wskazówką. Wołanie w jakiejś sprawie, która może połączyć, stać się ważna dla pewnej grupy ludzi. To zawsze zbliża. Ale nic na siłę. To chyba lepiej, że Zielona Góra ma wybitne indywidualności artystyczne i o każdej z nich oddzielnie wiele wiadomo, niż gdyby chwaliła się fantastycznie zintegrowanym środowiskiem. Po co?- Czy z Pani perspektywy - z Warszawy - region lubuski i Zielona Góra są dostatecznie dobrze promowane, co należałoby zmienić, co uatrakcyjnić, żeby przyciągnąć turystów na te nasze "Mazury bis", nie tylko na Winobranie, ale w inne pory roku też?- "Mazury bis" to nie jest dobra nazwa. Może nie mam na ten temat obiektywnego spojrzenia, ale dla mnie nazwa " Ziemia Lubuska" brzmi dużo lepiej i jest zawsze za mało promowana. Wiem, że potrafi zachwycić każdego. Trzeba tylko umieć powiedzieć o tym światu. Myślę, że nadanie większej rangi na przykład Lubuskiemu Latu Filmowemu, rozszerzenie go o konkurs ogólnoeuropejski, co spowodowało by wizyty znanych gości z zagranicy, wreszcie zorganizowanie jedynego w Polsce, niepowtarzalnego przeglądu filmów, których nie można zobaczyć wcześniej nigdzie indziej, połączonego z panelem dyskusyjnym z udziałem autorytetów w dziedzinie filmu, spowodowałoby u publiczności kinowej całej Polski, nawet z powodów czysto snobistycznych, zainteresowanie tym regionem. Władze Zielonej Góry powinny zawalczyć o organizację ważnych konferencji ogólnopolskich czy nawet międzynarodowych na istotne tematy. Jeśli w Davos spotykają się regularnie politycy i finansiści ze świata, to dlaczego w zielonogórskiej palmiarni nie mieliby obradować szefowie np. grupy wyszehradzkiej na tematy ważne dla nich. Trzeba tylko umieć ich zachęcić, zapewnić świetną organizację i atrakcyjny pobyt. A przecież atrakcji w tym regionie nie brakuje.

Do śmierci wnuka Daniela Olbrychskiego odniosła się również w mediach społecznościowych żona aktora Krystyna Demska-Olbrychska. "Nie żyje Kubuś, starszy wnuk Daniela. Nie ma słów" - napisała na Facebooku.
– Nie znalazłam relacji z Waszego ślubu. Może go wcale nie było? Krystyna Demska-Olbrychska: Założyłam się z paroma osobami, że można wziąć ślub po cichu i nie wypatrzy tego żaden dziennikarz. I zakład wygrałam. Pobraliśmy się 23 października 2003 roku w Nałęczowie, w powszedni dzień. Obecna była tylko para świadków – Ela Hudon-Pieniak i Andrzej Celiński – nasi przyjaciele. Dopiero półtora roku później napisał o tym jeden tabloid. Mogłaś przeoczyć. – Poznała Was ze sobą kilkanaście lat wcześniej Agnieszka Osiecka? Krystyna Demska-Olbrychska: Pierwszy raz rozmawiałam z Danielem, kiedy byłam jeszcze w szkole podstawowej. On oczywiście tego nie mógł pamiętać. Ja pamiętam. Pamiętam też, że nałogowo chodziłam do kina na „Małżeństwo z rozsądku”, a Monice Dzienisiewicz na ich ślubnym zdjęciu w gazetkach PAP-u domalowywałam wąsy i czarne okulary. Wiele lat później, w marcu ’88 roku, Agnieszka Osiecka przedstawiła nas sobie, mówiąc: Daniel jeszcze nie spotkał kobiety, która by na niego zasługiwała. Zastanowiło mnie to. Minęło jeszcze pięć lat. Był 13 marca ’93 roku, moje imieniny. Do klubu Związków Twórczych we Wrocławiu przyszłam z tłumem moich imieninowych gości. Nie było miejsc przy stolikach. Tylko jedno było wolne, obok Daniela. Zaprosił mnie: „Niech pani usiądzie”. Byliśmy jeszcze na „pan” i „pani”. – Takie jedno wydarzenie może zmienić całe życie? Pusty fotel jak w filmie Almodóvara? Krystyna Demska-Olbrychska: Teraz myślę, że wtedy ten fotel musiał być pusty. Życie pozornie nieprzewidywalne jest w gruncie rzeczy przez Kogoś zaplanowane. Almodóvar umie fantastycznie o tym opowiadać. Wszystko nam się pięknie układa i nagle jedno puste miejsce przewraca wszystko do góry nogami. I dopiero się zaczyna. – Zostałaś agentką Daniela i szybko przeniosłaś się do Warszawy? Krystyna Demska-Olbrychska: Założyliśmy wspólną firmę producencką. Zajęłam się produkcją „Listów miłosnych” – dwuosobowego przedstawienia, w którym Daniel zagrał z moją przyjaciółką Basią Wrzesińską. Wyprodukowaliśmy też kasetę „Chwasty polskie”, wydaliśmy książkę. Było coraz więcej wspólnych spraw. Przez rok dojeżdżałam z Wrocławia do Warszawy. W każdy czwartek – samolot. We wtorki wracałam do Wrocławia. To było męczące. Zadecydowaliśmy, że przeniosę się do Warszawy, bo będzie łatwiej dojeżdżać raz na jakiś czas do Wrocławia niż odwrotnie . – Pamiętam, zajęłaś się całą organizacją życia wybitnego aktora, wynajęłaś mieszkanie na Mokotowie. Krystyna Demska-Olbrychska: Ciepło je wspominam. Służyło nie tylko za mieszkanie, lecz także za biuro. I pamiętam miłą Panią z kiosku z gazetami na dole, która widząc, jak Daniel codziennie taszczy swój rower na drugie piętro, zaproponowała, żeby zostawiał go w kiosku. I rower zamieszkał w kiosku. – A Twoje ambicje kulturoznawcy i teatrologa? Pogrzebałaś je? Nie miałaś ochoty pisać sztuk? Krystyna Demska-Olbrychska: Po studiach pisywałam analityczne teksty o teatrze w miesięczniku prowadzonym przez Artura Grodzickiego, programy teatralne, blisko współpracowałam z Kazimierzem Braunem, wielkim reżyserem i wizjonerem teatru. Robiłam zapisy jego inscenizacji, czasem scenariusz wieczoru poświęconego jednemu autorowi. Kochałam Wrocławski Teatr Współczesny. Przez wiele lat byłam tam szefem organizacyjnym. Potem praca z Danielem tak mnie pochłonęła, że z czegoś trzeba było zrezygnować. – Uczyłaś się też być twardą w negocjacjach? Krystyna Demska-Olbrychska: Zawsze byłam. Chociaż tak naprawdę to w negocjacjach używam sposobu „miękko i miło, ale skutecznie”. To daje najlepsze rezultaty. – Mogłaś objąć teatr w Warszawie? Krystyna Demska-Olbrychska: Chciałam. Jeszcze w okresie wrocławskim współpracowałam z Teatrem na Woli. Po przeprowadzce do Warszawy też. Znam ten teatr od podszewki, wiem, że jego fantastyczny zespół ma ogromny potencjał. Z tymi ludźmi niemożliwe staje się możliwe. Kiedy zmarł jego dyrektor, a mój przyjaciel Bogdan Augustyniak, postanowiłam wystartować w konkursie. Zespół mnie akceptował, akceptowała Elżbieta Lechicz, zastępca dyrektora, osoba niezwykła, wiedząca o teatrze wszystko. Chciałyśmy razem pracować, miałyśmy wiele planów. Ale nie było mi dane pokierować tą sceną. Szef Wydziału Teatru i Muzyki urzędu miejskiego zadecydował inaczej. W świetle prawa europejskiego remis w konkursie rozstrzyga się zawsze na korzyść kobiety. Widać dyrektor Kraszewski woli wybierać mężczyzn. – Pogodziłaś się z porażką? Krystyna Demska-Olbrychska: Było mi trudno, bo to pierwsza poważna porażka w moim zawodowym życiu. Ale chyba bardziej przeżył to Daniel. Uważał, że nie bez znaczenia był fakt, że jestem jego żoną. Jak to, nie dość, że jemu się wszystko udaje, gra na całym świecie, to jeszcze będzie miał swoją scenę? Niedoczekanie! Nie miałam zamiaru budować repertuaru na rolach dla Daniela. Raczej na talencie wybitnych twórców z Polski i Europy, którzy są naszymi przyjaciółmi. Na pracy z Nikitą Michałkowem, Danielem Benoin, Miszą Barysznikowem i z wieloma, wieloma innymi. Na możliwości twórczych spotkań polskich aktorów z indywidualnościami ze świata. – Trudno Ci było Daniela oswoić? Krystyna Demska-Olbrychska: Życie składa się z drobiazgów. Niektóre przeszkadzają w codzienności, inne uwielbiamy. Na każdego trzeba mieć swoje sposoby. Jedno wiem na pewno – bycie z mężczyzną, z którym jest łatwo i prosto, może spowszednieć. – Przejęłaś na siebie opiekę nad nim, organizację codzienności, nawet prowadzenie samochodu? Krystyna Demska-Olbrychska: Skąd ty masz takie informacje? Nikt nie prowadzi samochodu lepiej od Daniela. Uwielbiam być przez niego wożona. Ale ludzie wokół wiedzą lepiej. „I co ty byś bez niej zrobił”, mówią często. I tak przy każdej kolejnej żonie. To mało zabawne. A przecież mężczyźni bywają bardzo zaradni i samodzielni. Wystarczy im na to pozwolić. – Bycie razem sprawia, że wszystko dzieli się na pół? Obowiązki także? Krystyna Demska-Olbrychska: Bycie z drugim człowiekiem samo narzuca podział ról. Najczęściej to kobieta porządkuje i doradza. Bierze na siebie odpowiedzialność, żeby życie toczyło się normalnie. Zwłaszcza kiedy partnerem jest artysta, którego talent i twórczość to sprawy nadrzędne. Nie wymagam od Daniela, żeby pamiętał o terminach spotkań, wiedział, co dzisiaj robi, gdzie wyjeżdża, do kogo powinien zadzwonić i tak dalej. Staram się zdejmować mu to z głowy. Za to czasem wzruszam się na przykład na planie filmowym; on kończy 10-minutową scenę w obcym języku, a ekipa bije mu brawo. Ostatnio reżyser wziął go na ręce, a Angelina Jolie zapytała mnie: „Czy wiesz, że twój mąż jest wielkim aktorem?”. „No pewnie, że wiem”, odpowiedziałam. Ale bywają i inne momenty. Zdarza się, że mówię: „Mam to wszystko gdzieś, nie będę przypominała pięć razy, nie będę niańką”. – Obraża się? Krystyna Demska-Olbrychska: Nie. Wie, że mu się nie opłaca, bo mnie złość przechodzi bardzo szybko i zaraz wracam do roli „przypominaczki”. – Znasz faceta, który pamięta wszystko to, co mówi kobieta? Krystyna Demska-Olbrychska: Nie, ale znam wiele domów, gdzie żony mają podobne problemy z mężami i podobne do moich radości. Spotykamy się często w naszym sąsiedzkim „klubie melioracyjnym”. Radziwiłowiczowie, Telega z Domalikiem, Warchołowie, Krysia Janda, Zamachowscy, mąż Magdy Umer, żona Bogusia Lindy. Plotkujemy. Żartujemy z siebie. Celebrujemy te nasze zebrania. I wiem, że Daniel nie odbiega od normy. Jak każdy mężczyzna bałagani i jak większość nie ugotuje obiadu. No może poza dwiema potrawami. – Jajecznica? Krystyna Demska-Olbrychska: Barszcz i jajka sadzone. Ale zakupów już nie zrobi, nawet jak mu zapiszę na karteczce. Ostatnio tłumaczył się, że zgubił kartkę, więc przywiózł masę niepotrzebnych rzeczy. Byłam wściekła, bo akurat miałam grypę i nie mogłam wyjść z domu. Kiedy jednak wyżaliłam się Ewie Radziwiłowicz, uspokoiła mnie: „Dałam Jurkowi długą listę, a on przywiózł połowę tego, bo nie odwrócił kartki. I jeszcze miał pretensje; nie napisałam na dole »verte«”. Ale czy trzeba kruszyć kopie o robienie zakupów? Szkoda życia. My, baby, też nie jesteśmy ideałami. A ja szczególnie. Bywają chwile, kiedy ujawnia się mój piekielny charakter. I trzeba podziwiać faceta, który nauczył się znosić moje humory. – Chyba wiedział o Twoich wadach od początku? Krystyna Demska-Olbrychska: Nie, skąd, taka lekkomyślna nie byłam, żeby go uświadamiać z marszu. Dowiadywał się o nich stopniowo (śmiech). – Na początku to my w ogóle wierzymy, że jesteśmy aniołami. Krystyna Demska-Olbrychska: Tak, tak, z pewnością mamy skrzydła, na których zawsze możemy odlecieć (śmiech). Dwoje ludzi, będąc ze sobą tyle lat, nie może ukryć trudnych cech. Trzeba tylko nauczyć się je akceptować. – Daniel też jest zapalczywy, impulsywny i mówi o sobie, że nie jest łatwy? Krystyna Demska-Olbrychska: Ma prawo nie być. On jest łatwy w pracy. Podziwiam, jak umie się dostosować do sytuacji na planie filmowym, jaki bywa skupiony i pokorny. A w domu… W domu trzeba móc odreagować. I wtedy czasem iskrzy. – Obrzuca Cię konwaliami? Krystyna Demska-Olbrychska: Kiedyś w nocy obstawił nimi całą sypialnię. Oboje jesteśmy romantykami. Bez tego życie byłoby mdłe. A ja nie umiałabym żyć w związku o letniej temperaturze. W emocjach musi wrzeć. Trzeba umieć o to bardzo dbać. Rutyna jest zabójcza. Kłótnie tylko cementują dobry związek. Ważne, żeby się zgadzać w kluczowych sprawach. – Tych poważnych? Krystyna Demska-Olbrychska: Nie tylko. W błahych też. One są czasem najistotniejsze. W miłości jest podobnie jak w dyplomacji, w polityce. Warto rozmawiać. I warto w sprawach kluczowych myśleć podobnie. W czasie naszego ostatniego pobytu w Stanach uświadomiliśmy sobie oboje, że możemy żyć tylko w Polsce. Nie tylko chcemy, ale właśnie możemy. Że nasz emocjonalny stosunek do tego kraju skazuje nas na Polskę i nie pozostawia innego wyboru. Nigdy wcześniej tak głęboko tego nie poczułam. Teraz tak. Mieszkałam przez sześć tygodni w Nowym Jorku, w luksusowych warunkach. I tak strasznie tęskniłam. Każdego dnia przeglądałam polskie gazety w Internecie. Kompletnie nie obchodziło mnie, co dzieje się w polityce Stanów Zjednoczonych. Tam zresztą nie ma w żadnym telewizyjnym programie targowiska próżności politycznych gęb. Czasem jakaś twarz przemknie w wiadomościach i to tyle. A u nas wieczny festiwal. Tyrady, wymądrzanie się i dokopywanie przeciwnikom. W tym jesteśmy najlepsi. Mój ukochany Norwid tak celnie to nazwał prawie 200 lat temu. I nic się nie zmieniło do dziś. Ale za tą naszą rzeczywistością tęskniłam. W ostatnich dniach pobytu nienawidziłam Nowego Jorku – miasta brudnych okien i smrodliwych wyziewów z klimatyzacji na ulicach. Dałabym wszystko, żeby skrócić pobyt. Któregoś dnia kupowałam na ulicy, tuż przy Central Parku, prezent dla koleżanki. „Skąd jesteś”, zapytał mnie stary, czarny sprzedawca, rozpoznając cudzoziemski akcent. „Z Polski”. „Polska, dobry kraj”, rzucił. „Tylko zróbcie coś z tą straszną kobietą. Niech przestanie was kompromitować”. „O kogo ci chodzi”, zdziwiłam się. „No, o żonę tego księdza z Torunia, tego, co ma radio. O tę Maryję”. „Chyba oszalałeś”, żachnęłam się, „księża katoliccy nie mają żon, a »Maryja« to nazwa radia. Od imienia Matki Boskiej, matki Chrystusa”. „Nie pieprz”, powiedział czarny, „Matka Boska była dobra”. I taki obraz Polski też funkcjonuje w Ameryce. Więc może rzeczywiście trzeba coś z tym zrobić! Ze zdumieniem patrzyłam na córkę Daniela – Weronikę, która żyjąc w Nowym Jorku, kwitnie. Prawie każdy weekend spędzaliśmy razem. Ona o pierwszej w nocy umawiała się ze znajomymi na Manhattanie. Daniel mówi: „No to odwieziemy cię, córeczko, do domu”. A Weronika: „Nie, nie, polecę w Nowy Jork”. Ona jest tam szczęśliwa. Miała 20 lat, jak wyjechała. Ona już jest stamtąd. – Wróciliście, a Daniel od razu znów musiał wyjechać? Krystyna Demska-Olbrychska: Po tygodniu powiedział: „No to lecimy do Indii, do Goa”. Kręcił tam film rosyjski w reżyserii Siergieja Sołowiowa. Poleciał sam. Nie chciałam po tygodniu znów zostawiać domu, kotów, konia. Po prostu nie. Mam dość podróży na dłuższy czas. I nasza suczka też. – On bez Ciebie czuje się jak bez ręki. Krystyna Demska-Olbrychska: Ale tylko jak bez jednej. Zresztą dzwonił kilka razy dziennie. Słyszałam przez telefon, jak szumi ocean, palmy poruszane wiatrem. To było jak czary. Nie było mnie z nim, a tak jakbym była. – Kłócicie się o politykę? Krystyna Demska-Olbrychska: O politykę na szczęście nie. Mamy przyjaciół, którzy są z różnych politycznych opcji (poza Samoobroną i LPR-em). Oboje cieszymy się z każdego kolejnego wystąpienia Janusza Palikota, oboje kochamy Andrzeja Celińskiego, lubimy biesiadować z Leszkiem Millerem. Nie znosimy prezesa PiS-u za cyniczne żerowanie na najgorszych polskich instynktach. Ale bardzo lubimy Panią Marię Kaczyńską. I zaręczam – jest za co. – Ale strofujesz Daniela, gdy się zapędzi w udowadnianiu swoich racji? Krystyna Demska-Olbrychska: Rzadko. Nie zdążam. On pędzi zwykle do TVN24, żeby swoje racje wykrzyczeć. A ponieważ oboje jesteśmy od tego kanału uzależnieni, nie oponuję. – Albo bierze szabelkę? Krystyna Demska-Olbrychska: Kiedy jechał rąbać Zachętę, byłam obok. Byłam tam zresztą przed nim, żeby móc pokazać mu, gdzie wiszą portrety do porąbania. Czasem staram się go stopować, ale on rzadko daje się zatrzymać w swoich emocjach. – Boisz się o niego, że przesadzi, sprowokuje awanturę ? Krystyna Demska-Olbrychska: O to nie. To jego porywczość, więc i jego odpowiedzialność. Jeśli się o coś boję, to o to, że się czasem może przetrenować. Poranną gimnastykę, ćwiczenia na worku bokserskim czy przyrządach w naszej salce traktuje tak samo jak mycie zębów, a zęby potrafi szorować do pierwszej krwi. Wstaje z łóżka krzywy, z bolącym krzyżem, a po pół godzinie wbiega po schodach jak młody chłopak. – Zmusza Cię, żebyś też ćwiczyła? Krystyna Demska-Olbrychska: Myślisz, że mnie można do czegokolwiek zmusić? Zapomnij. Jestem leniwa – 15 minut na łódce – to taki przyrząd do rozruszania stawów – i wystarczy. Kiedy mogę, lubię w południe jeszcze w nocnej koszuli pić kawę na tarasie. Oczywiście przede mną stoi komputer i leżą trzy telefony, bo przy okazji pracuję. – A Daniel wtedy jeździ konno? Krystyna Demska-Olbrychska: Konno jeździmy razem. Stajnia jest 3 kilometry od naszego domu. Kochamy naszego araba Cudnego. Całą naszą czeredkę. Suczka Pipi – york, sypia z nami. Rano przychodzą dwie kotki Basia i Czesia. Łaszą się. Suczka skacze po nas, a Daniel przeciągając się, mruczy: „Jakie duże to łóżko. Jeszcze jakby tak konik Cudek się tu z nami położył, byłbym w pełni szczęśliwy”. – Dobraliście się. Trafiliście na siebie naprawdę w odpowiednim momencie. Krystyna Demska-Olbrychska: Tak myślę. – Odpukać? Krystyna Demska-Olbrychska: Odpukać nie wystarczy. Nigdy nie jest tak, że kogoś los nam daje na zawsze. Z jednej strony czuję spokój, że tak już zostanie. Z drugiej się ostrzegam: uważaj, niekoniecznie musi tak być. W związku trzeba dbać o adorację, o wieczne zdobywanie siebie. Wzajemne. I nie wolno zapiekać się w pretensjach. Trzeba nauczyć się żyć z wadami partnera. W sprawach ważnych, zasadniczych to nie jest trudne. Gorzej z drobiazgami. Daniela rozpuściło życie w hotelach. Gdybym nie składała jego rzeczy, sypialnia byłaby jedną wielką stertą. Wzruszyło mnie, gdy dwa dni po przyjeździe jego syna Viktora weszłam go obudzić i zobaczyłam jakby pokój Daniela czy Rafała. Niewyobrażalny bałagan. – Jego amerykański syn z Barbarą Sukową – Viktor – dopiero po latach właściwie poznał ojca. Ciekawe, jak go odbiera? Krystyna Demska-Olbrychska: Jest do Daniela bardzo podobny. Nie tylko fizycznie. Spędziliśmy w Ameryce z Viktorem, Barbarą, jego mamą, i jej mężem święta wielkanocne. Była też Weronika i dziewczyna Viktora – Maria. Widziałam, jak Viktor uważnie obserwuje Daniela. I widać było, jaki jest szczęśliwy. – Daniel pławi się w takiej rodzinnej atmosferze, prawda? Krystyna Demska-Olbrychska: Jak każdy normalny ojciec i dziadek kocha swoich potomków. Przeżywa ich porażki, cieszy się sukcesami. Oboje lubimy celebrować rodzinne święta. Nie zawsze jest to łatwe, kiedy każde z trojga dzieci ma inną matkę. Ale trzeba próbować. – Przez ostatnie miesiące ludzi bulwersował wywiad Rafała oskarżającego rodziców o obojętność. Krystyna Demska-Olbrychska: Rafał jest mi najbliższy ze wszystkich dzieci Daniela. Znam go najlepiej z całej trójki, dużo czasu przez te 16 lat spędziliśmy razem. Jeśli uznam, że chcę mu coś powiedzieć, zrobię to bez pośrednictwa gazety. Myślę, że tym wywiadem strzelił sobie samobójczego gola. I pewnie już to wie. Jeśli ktoś mu w tej sprawie radził, z pewnością nie był to przyjaciel. Jeśli wymyślił to sam, to musi wiedzieć, że są takie momenty w życiu, kiedy on sam jest swoim największym wrogiem. Ale wiem, że nic nie jest w stanie zniszczyć miłości rodziców do dziecka. I Rafał też to wie. – Czy Daniel docenia, jaką kobietę w Tobie znalazł? Krystyna Demska-Olbrychska: A nie zapytasz, co ja znalazłam w Danielu? Jakie mam z nim życie? – Nie poznałabyś Angeliny Jolie. Krystyna Demska-Olbrychska: Pewnie nie poznałabym wielu innych osób. Ani Angeliny, ani Miszy Barysznikowa, Michałkowa, Leloucha, Mariny Vlady, Catherine Deneuve i wielu, wielu innych. Ale już nie umiem sobie wyobrazić, co by było, gdybym nie poznała Daniela. – Warto więc było wyjechać z Wrocławia? Krystyna Demska-Olbrychska: Moje życie we Wrocławiu nie było nudne. To bardzo piękny okres. Studia, praca w teatrze. No i ciągłe wizyty w rodzinnej Zielonej Górze. Przecież jeszcze żyli moi rodzice. – Kim byli? Nigdy o to nie spytałam. Krystyna Demska-Olbrychska: Mama księgową, a tata – przedwojennym kawalerzystą. Pewnie po nim mam trochę ułańskiej fantazji. Kochał mnie nieludzko, uważał za ósmy cud świata. Byłam absolutnie akceptowana, nawet wtedy gdy w maturalnej klasie strasznie wagarowałam. Mama przybiegła przerażona z wywiadówki, a tata powiedział: „No, nie chodziła do szkoły, bo widocznie nie mogła”. Koniec. Kropka. Bardzo za nimi tęsknię. Żal mi, że nie mogą pobyć z nami w Podkowie czy Drohiczynie. Że tata nie pogalopuje z Danielem po wąwozach Kazimierza. Że nie widzą, jak ich córeczka jest szczęśliwa. Tego mi żal. – Ty byłaś przy śmierci mamy Daniela – pisarki Klementyny Sołonowicz-Olbrychskiej. Takie przeżycia bardzo łączą? Krystyna Demska-Olbrychska: Byłam przy niej przez ostatnie dni. Wzruszała mnie tym, że pozwalała mi przy sobie wtedy być, w tak bardzo intymnych chwilach odchodzenia. Daniel był w Nowym Jorku, ale zdążył wrócić, żeby się z nią pożegnać. Szkoda, że nie ma naszych rodziców, że nie możemy sobie podarować jednej wspólnej Wigilii. Wszyscy razem... Ale może kiedyś… – Na łące niebieskiej? Krystyna Demska-Olbrychska: Może. Bardzo bym chciała. Rozmawiała Krystyna Pytlakowska Zdjęcia Robert Wolański Makijaż Izabela Wójcik Fryzury Piotr Wasiński Produkcja sesji Ewa Kwiatkowska
Krystyna Demska-Olbrychska; Krystyna Demska-Olbrychska Newsy Żona Daniela Olbrychskiego o śmierci wnuka aktora: „Nie ma słów”!
W latach 70. był jedną z najjaśniejszych gwiazd polskiej estrady. Wszyscy nucili jego przeboje "Uśmiechnij się, mamo" czy "Moje chryzantemy". Stan wojenny zahamował karierę Waldemara Koconia. Gdy po prawie dwóch dekadach emigracji wrócił do Polski, postanowił "rozliczyć się z przeszłością".
—poinformowała z kolei polsatnews.pl Krystyna Demska-Olbrychska, żona aktora. Około godziny 16:30 w Żółwinie na ul. Słonecznej doszło do zderzenia motoroweru z samochodem marki Opel. Obaj kierujący byli trzeźwi —powiedziała w rozmowie z polsatnews.pl podinsp. Magdalena Bieniak z zespołu prasowego komendy.

Oczywiście jak zwykle przyciągnęła sporo gwiazd. Na premierze pojawili się: Danuta Stenka i Janusz Grzelak, Rafał Olbrychski i Krystyna Demska – Olbrychska, Weronika Rosati, Doda, Rafał Rutkowski, Paweł Wilczak, Izabela Kuna, Gabriela Muskała, Wojciech Łozo Łozowski, Izabela Kisio-Skorupa i inni. Zdjęcia zobaczycie a naszej galerii.

żony: Monika Dzienisiewicz-Olbrychska (1967-1977), Zuzanna Łapicka (1978-1988), Krystyna Demska-Olbrychska (od 2003 r.) - partnerka: Maryla Rodowicz Rodzice: Klementyna z Sołonowiczów i Franciszek Olbrychski Dzieci: Rafał Olbrychski, Victor Longo-Olbrychski, Weronika Olbrychska Rodzeństwo: Krzysztof Olbrychski
Krystyna Demska-Olbrychska, żona Daniela Olbrychskiego, poinformowała redakcję fakt.pl o rzekomym skandalu niezaproszenia aktora na premierę filmu "Salt" z Angeliną Jolie .
  • qsmjvh3nyf.pages.dev/476
  • qsmjvh3nyf.pages.dev/955
  • qsmjvh3nyf.pages.dev/619
  • qsmjvh3nyf.pages.dev/965
  • qsmjvh3nyf.pages.dev/613
  • qsmjvh3nyf.pages.dev/455
  • qsmjvh3nyf.pages.dev/753
  • qsmjvh3nyf.pages.dev/402
  • qsmjvh3nyf.pages.dev/739
  • qsmjvh3nyf.pages.dev/88
  • qsmjvh3nyf.pages.dev/69
  • qsmjvh3nyf.pages.dev/177
  • qsmjvh3nyf.pages.dev/954
  • qsmjvh3nyf.pages.dev/754
  • qsmjvh3nyf.pages.dev/977
  • krystyna demska olbrychska w młodości